Idąc między wirującymi płatkami śniegu…
…sadowieńscy „Kijkarze” pokonali ponad 11 km w 4. marszu nordic walking.
Zima nie straszna tym, co wolny, niedzielny czas spędzili nie w domowym ciepełku przed tv, a w kolejny marszu z kijkami. Najbardziej wytrwałym piechurom z Sadownego i okolic nie przeszkadzała dzisiaj śliska nawierzchnia dróg, padający śnieg i niska temperatura powietrza.
O 11-ej ruszyliśmy spod GOK-u na przekraczającą 11 km trasę. Już na początku zrozumieliśmy jak przydatne są w wędrówce w takich warunkach kijki. Gdyby nie one, to szybki marsz po zbitym i zlodowaciałym śniegu szybko kończyłby się poślizgami, utratą równowagi i upadkami. Ale i z nimi dzisiejsze tempo było wolniejsze, mimo że sama trasa była płaska, wydaje się, że łatwa, bo w 80% wiodła drogami asfaltowymi.
Za to od początku naszej „trzynastce” towarzyszył śnieg, którego duże płatki wolno kręcąc się spadały wokół tworząc z zamglonym, mlecznym niebem baśniową atmosferę. Ten pokrywający wszystko grubą 20. cm warstwą śnieg sprawił, że mijane otoczenie niby znane, a jednak jest tak niezwykłe: czyste, białe, lekko tajemnicze. Po przejściu ulicami: Kościuszki i Grunwaldzkiej skręciliśmy przed „piaskową górką” w prawo, a pokonawszy po „pasach” krajową 50. wkroczyliśmy w ulicę Partyzantów. Z lewej ciągnęło się pasemko „piaskowej górki’, poprzecinane co kilkadziesiąt metrów ścieżkami, po których zimą zjeżdżało się sankami wprost na drogę i płoty odgradzające posesje ‘Gaju’. A z prawej właśnie „Gaj’ – duża część Sadownego, gdzie dziesiątki posesji powstało w serwitutach rolników z ulicy Wiejskiej. To „dzielnica” w zieleni, gdzie podziwiać możemy jeszcze wspaniałe stare drzewa, wśród których królują dęby szypułkowe.
Po kilkuset metrach doszliśmy do granicy Ociętego i gdyby nie informująca o tym tablica, to nikt nie zorientowałby się, że to już inna wieś. Zwarta przydrożna zabudowa z ciekawymi domostwami szybko jednak skończyła się, ustępując z lewej urozmaiconym drzewom leśnym, a z prawej polom z rozproszoną siedliskami. W Ociętem minęliśmy śródleśne stawy, wiejską świetlicę, niezwykły dąb z lewej, którego koronę zniszczyła przed laty potężna wichura i z ogromnego pnia wyrastają tylko dwie boczne gałęzie pozwalające drzewu na dalszą egzystencję.
Pokonaliśmy mostek na „Ugoszczy”, której nieco wezbrane wody warto zmierzały na północ. A po przejściu wyślizganą asfaltową drogą 5 km i lekkim wzmocnieniu sił kilkuminutowym odpoczynkiem, nie zorientowaliśmy się nawet, że skręcając na „Zastrużu” w lewo, idziemy już po żwirowej nawierzchni. Za to szybko doceniliśmy uroki tego traktu z Ociętego ku Krupińskiemu. To fragment odwiecznego duktu z Mrozowej Woli do Rażen i przez bród „za Bug” do Udrzyna i dalej. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu dziesiątki konnych zaprzęgów podążało nim zwożąc cenne nadbużne siano do wiosek, co wśród borów nad rzeczkami osiadły. To także jedna z piękniejszych naturalnych dróg, których już niewiele w gminie zostało. I jak drogi sprzed wieków, i ta biegnie zakusami, lekką wyniosłością terenu. Łagodne zakręty prowadzą nas miedzy lekkimi leśnymi pagórkami skrywającymi od doliny ”Ugoszczy” rzadkie zabudowania, a otoczoną lasami jakby ogromną polaną z przycupniętymi na skrajach siedliskami. To jedno z najbardziej spokojnych i malowniczych miejsc. Dalej trasę obustronnie już porasta przydrożny las, który właśnie teraz, gdy zielone korony iglastych drzew przykrywa duża warstwa białego puchu, jest tak „inny”, jakby przyroda i drzewom „pozakładała” ciepłe czapki, by je chronić przed mrozem.
A nam dzisiejsza zima już straszna nie była. Kilka kilometrów pokonane w nawet niezbyt szybkim tempie rozgrzało nas tak, że niektórzy śmiało rozsunęli suwaki kurtek, rozpięli guziki pod szyjami i zsunęli czapki. Co i raz w leśnej ciszy słychać było tylko wesołe śmiechy po poślizgach, potknięciach, przyklęknięciach czy niegroźnych utratach równowagi.
Tak dotarliśmy do Krupińskiego - niedocenionej turystycznie „perełki”. Bo to wieś niby nieduża, a w niej wszystko: piękne lasy wokół, które przecina tylko „Ugoszcz” z doliną łąk i niewielkich pól, kilkadziesiąt zaledwie zabudowań, a wśród nich i kuźnia, co na wprost się nam ukazała i stary młyn za mostkiem i piękna, teraz bielutka, piaszczysta górka, której szczyt porastają sosny i sama „Ugoszcz” przecięta betonową groblą, co na tyle spiętrza wody, że spadając szumią niczym mały wodospad.
A dalej zadbana, wiejska świetlica i ogromny „dąb wolności” na rozstajach dróg ku Zieleńcowi i Sadownemu. Kilka fotek pod nim i dalej już „prostka” prze lasy do Sadownego, gdzie po niemal 2,5 godzinach wróciliśmy.
A w GOK-u parowała ciepła kawa, herbata i jak nigdy smakujące, serwowane przez Panią Dyrektor swojskie faworki – boć to przecież marsz „karnawałowy” był.
A kolejny (chyba ten postny) planowany jest za 4 niedziele; trasa, jak zwykle, niespodzianka, ale lepiej te 2-3 godzinki dla zdrowia zarezerwujcie.